Czytasz
Trzecia nagroda w IX Konkursie Literackim im. Anny Markowej

Trzecia nagroda w IX Konkursie Literackim im. Anny Markowej

Kapituła IX Konkursu Literackiego im. Anny Markowej przyznała III nagrodę Janowi Franciszkowi Czyżewskiemu, uczniowi II Liceum Ogólnokształcącego w Łomży, za utwór prozatorski pt. Cel.

 

Cel

Widzisz to. W oddali, na tle nieba zimnego i ciemnego, widzisz to. Światło. Światło wzywające i odpychające. Światło ekscytujące i przerażające. Światło to twój cel.

Pamiętasz to. W oddali, na tle ciepłych wspomnień, pamiętasz to. Światło przyjemne. Światło pachnące morską bryzą. Światło o mocy leczenia twojego nadwyrężonego serca. Światło trzeba chronić.

Odrywasz od niego wzrok i patrzysz w dół. U stóp pagórka, na którego szczycie teraz kucasz, płynie wąska, powolna rzeczka, da się ją przeskoczyć z rozbiegu. Oba brzegi porastają krzaki, w których można się ukryć. Za rzeką wznosi się kolejny pagórek, bardziej stromy od tego. Wspinaczka będzie łatwa, ale niekoniecznie bezgłośna. No cóż. Światło to twój cel.

Wstajesz i idziesz. Mimo, że nic nie mówisz, twoich jedenastu przyjaciół również wstaje i idzie. Wszyscy wiecie, czym jest cel.

Zejście z pagórka zajmuje półtorej minuty. Musicie być szybcy, bo światło jest jeszcze daleko i nie wiecie jak długo tam zostanie.

Następna jest rzeczka. Spędzasz pięćdziesiąt pięć sekund na znalezieniu najlepszego punktu wyskoku – punktu, gdzie brzegi rzeki są najbardziej zbliżone. Poprawiasz plecak, skupiasz się, zbierasz siłę i skaczesz. Twoje buty uderzają o drugi brzeg, rozbryzgując zimne błoto. Kucasz przy krzaku i podnosisz wzrok na szczyt pagórka. Światło się nie rusza. Ulga. Podnosisz dłoń i dajesz sygnał towarzyszom, aby podążyli za tobą. Słyszysz za sobą pierwszy tętent butów i pierwsze uderzenie o błoto. Potem drugie. Potem trzecie. Czwarte. Piąte. Szóste. Po siódmym słyszysz głośny plusk. Odwracasz głowę. Jeden z twoich przyjaciół zostaje wyciągnięty z wody przez dwóch innych. Jego stopy uderzyły w sam kraniec brzegu i stracił równowagę. Dajesz sygnał, aby wszyscy byli cicho i patrzysz na szczyt pagórka. Światło się nie rusza. Nie widzisz przed nim żadnych ciemnych sylwetek. Ulga. Dajesz sygnał ruchu. Reszcie towarzyszy skok się udaje. Przeprawa przez rzekę zajmuje w sumie minutę i pięćdziesiąt sekund. Światło wciąż się nie rusza. Idziesz dalej. Światło to twój cel.

Ty i towarzysze poruszacie się pomiędzy krzakami, cicho i powoli, bo jesteście już blisko światła. Dojście do pagórka zajmuje trzy minuty i czterdzieści sekund. Patrzysz w górę.

Następna jest skarpa. Dosyć stroma. Nie macie żadnych narzędzi, które mogłyby ułatwić wspinaczkę. No cóż, brudne dłonie nie są takie złe. Rozkładasz ręce na dwie strony. Twoi towarzysze ustawiają się w luźnym szeregu przed pagórkiem. Wszyscy wejdziecie razem. Zatapiasz palce w glebę przed tobą i zaczynasz się wspinać. Dopiero w tym momencie, gdy między palcami i pod paznokciami pojawia się wilgotna ziemia, zauważasz, jak zimna jest ta noc. Widzisz swój oddech i czujesz, jak powietrze przykłada chłodną stal do twoich policzków. Patrzysz w lewo i w prawo. Widzisz, że oni czują to samo. Jednakże ty im tego nie pokazujesz. Ukrywasz to. Morale.

Wspinasz się dalej, łapiesz garściami wilgotną ziemię, choć teraz ignorujesz jej temperaturę. Starasz się wspinać cicho, ostrożnie. Jednakże w pewnym momencie kawał ziemi odrywa się spod twojej dłoni i spada w dół z głośnym dudnieniem. Wszyscy przestajecie się ruszać i czekacie. Światło, na które teraz patrzysz pod kątem, nie rusza się. Nagle pojawia się inne światło. Mniejsze i dużo bardziej ruchliwe. Przemyka kilkakrotnie nad waszymi głowami, szukając. Ledwo słyszysz zbliżające się kroki. Słyszysz łomotanie swego serca. Mija dwadzieścia pięć sekund nieustannego przerażającego poszukiwania tego małego drapieżnika. Nagle słyszysz głos. Nie jest dość blisko, aby usłyszeć, co mówi. Światło wygasa i znowu słyszysz kroki, tym razem oddalające się. Ulga. Chyba największa i najprzyjemniejsza ulga!

Czekacie jeszcze czterdzieści sekund, na wszelki wypadek. Palce cię bolą. Nogi cię bolą. No cóż. Światło to twój cel.

Wreszcie znowu zaczynasz wspinać się po skarpie, jeszcze wolniej i jeszcze ostrożniej. W końcu wciągasz się na zakrzaczony szczyt pagórka, w tej samej chwili, co twoi towarzysze. Wspinaczka zajęła pięć minut i czterdzieści sekund.

Jesteś już prawie u celu. Promienie światła przebijają się przez gąszcz. Powoli i cicho ruszasz w tę stronę. Chwilę później widzisz źródło światła. Widzisz dwie ciemnozielone ciężarówki na asfaltowej drodze z włączonymi światłami. Pod jedną z nich leży mężczyzna i najwyraźniej próbuje ją naprawić. Wokół samochodów zgromadziło się kilkunastu ludzi. Niektórzy stoją, niektórzy siedzą, niektórzy palą papierosy, niektórzy jedzą kanapki i niektórzy rozmawiają. Wszyscy wyglądają na zmęczonych. Prawie im współczujesz. Prawie.

Na ich ubraniach i na ich ciężarówkach są flagi. Biel, błękit i czerwień. Wyciągasz zza pleców swój instrument i tworzysz swoje własne światło. Z końca lufy. Światło to twój cel. Światło trzeba chronić.

Jan Franciszek Czyżewski

fot. Maria Beręsewicz

poeciwsieci.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

Przewiń do góry
Skip to content